Lidia. Dziewczyna wampirów. Rozdział 2

   Lidia zdziwiła się na dźwięk znajomego głosu. Powoli odwróciła się ze siebie i zaczęła obserwować uważnie każdy zakamarek parku. Niezbyt wysokie lampy zakończone na górze prostokątnym kloszem z daszkiem oświetlały jedynie drogę, wzdłuż której stały. Wszystko inne, co znajdowało się trochę dalej, spowijała głęboka ciemność, przez którą nie była w stanie nic zobaczyć.
   — Nie chcesz mi powiedzieć, że jesteś w stanie zobaczyć mnie w ciemnościach? Jesteś żałosna. Wy ludzie jesteście za słabi, aby równać się z nami. Z naszą siłą i mocą. — Usłyszała go za sobą.
   Odwróciła się szybko i zobaczyła go. Stał w świetle lampy, a jego wzrok tkwił na księżycu, który wyjrzał zza chmur i odbijał się w jego krwisto czerwonym oku. Delikatny wiatr poruszył białymi włosami Soela, odkrywając zasłonięte przez grzywkę prawe oko. Było w nim coś magicznego. Coś, przez co nie mogła oderwać od niego wzroku.
   Soel spojrzał na nią kontem oka.
   — Przestań się na mnie gapić! — krzyknął. — Zrozumiałaś?!
   TRZASK!
   Lidia odruchowo cofnęła się, a w jej oczach widać było strach. Trzęsła się. Soel jednym uderzeniem rozwalił lampę. Wyprostował się i ponownie zerknął na nią z widoczną złością. Schowała szybko ręce za siebie. Nie chciała pokazać po sobie strachu. Starała się nad sobą zapanować, uspokoić się, lecz niestety nawet nogi lekko uginały się pod ciężarem jej ciała.
   Na prawej ręce Soela zaczęły pojawiać się delikatne ślady krwi, które powoli zaczęły się powiększać. Kap. Kap. Krew zaczęła opadać na kamienie.
   — Co tutaj tak głośno? — spytał z wyraźnym zdziwieniem Liam. Rozejrzał się i utkwił wzrokiem na Soelu. — To już wszystko tłumaczy. — Poprawił kapelusz.
   — Liam? Alan? Nic wam się nie stało? — Przyjrzała się bliźniakom i wtedy zauważyła zakrwawioną rękę Alana. Serce jej zamarło.
   Alan starał się zachować swój obojętny wyraz twarzy, ale za każdym razem, gdy tylko Lidia była blisko niego, nie był w stanie tego robić. W jakiejś cząstce siebie czuł coś do niej. Nie był nawet w stanie opisać tego uczucia, ponieważ nigdy wcześniej czegoś podobnego nie doznał. Kątem oka zerknął na nią, a na widok jej przepełnionych smutkiem oczu poczuł gniew. Zacisnął dłoń w pięść. Nie chciał, aby tak na niego patrzyła. Był wampirem, synem króla wampirów, a nie jakimś tam śmiertelnikiem. Trzeba coś więcej, aby go pokonać. Zabić.
   — Tylko was tutaj brakowało — mruknął niezadowolony Soel.
   Liam otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale nagle przerwało mu dochodzące z daleka wycie wilka. Bracia spojrzeli na siebie, wymieniając się dyskretnymi spojrzeniami. Jedynie Lidia nie wiedziała, czemu tak nagle wszyscy ucichli. Rozejrzała się po wampirach, lecz żaden z nich nie patrzył w żadne konkretne miejsce. Nie spodobało jej się to. Wytężyła słuch, mając nadzieję, że coś usłyszy, ale jedynie dotarł do niej szelest liści.
   — Szkoda, że nie jestem wampirzycą — westchnęła, poprawiając włosy. — Chociaż... w zupełności wystarczałyby mi ich wyostrzone zmysły.
   — Wracasz z nami. Pozostawiając cię samą, zbyt dużo ryzykujemy.
   — Muszę się niechętnie zgodzić z Alanem. Gdybyśmy dzisiaj nie pojawili się u ciebie, to nie wiadomo, co by się z tobą stało. Wilkołaki potrafią być bardzo bezwzględne. — Uśmiechnął się. — Nie sądzisz, że powinnaś nam podziękować za ratunek? Wystarczy, że pozwolisz nam wbić kły w swoje kruche ciało, abyśmy mogli wyssać z niego twoją słodką krew. — W jego głosie słychać było nutę podniecenia. Oblizał się, ukazując delikatnie swoje wystające kły. — Już prawie zapomniałem, jak ona smakuje.
   Na twarzy Lidii pojawiła się złość. Wyciągnęła palec w kierunku Liama. Chciała coś powiedzieć, lecz Alan ją wyprzedził.
   — Spróbuj ją tknąć, a tobie będzie potrzebna pomoc — powiedział groźnym tonem, mierząc Liama lodowatym spojrzeniem. - Należy do mnie i nikt poza mną nie będzie jej pił.
   — Nie możesz mieć jej tylko dla siebie. — Spochmurniał. — Nie jest twoją własnością. Mam do niej takie samo prawo jak ty. Należy do nas wszystkich.
   — Przestańcie mnie traktować jak przedmiot! Nie jestem waszym jedzeniem i żadnego z was nie będę karmić swoją krwią! Znajdzie sobie inny bank krwi!
   — Moglibyście się w końcu zamknąć?! — wtrącił się wściekły Soel, uderzając pięścią w stojące za sobą drzewo.
   Wszyscy spojrzeli na niego. Oderwał powoli rękę. Po uderzeniu zostało widoczne wgłębienie, a na jego dłoni pojawiły się kolejne rany. Zaspach krwi dotarł do Alana, którego oczy stały się czerwone. Odwrócił szybko wzrok od reszty. Starał się okiełznać swój głód. Zapanować nad nim, lecz nie dawał rady.
   Liam i Lidia odwrócili się i wzrokiem utkwili na Alanie, który poczuł jeszcze większy gniew. Zacisnął dłonie tak mocno, że aż przebił pazurami skórę.
   — Alan...
   — Musimy wracać do domu, a ty idziesz z nami — przerwał na chwilę. — Pozostawienie ciebie samej jest zbyt niebezpieczne. Nie jesteś bezpieczna. Coraz więcej wilkołaków kręci się po mieście.
   — Czy tego chcesz, czy nie, musisz z powrotem zamieszkać z nami. Zobaczysz, że będzie fajnie. — Uśmiechnął się do niej.
   — Jesteście żałośni, myśląc, że uda wam się ją obronić. Sami nie dacie sobie z nimi rady. Jest ich zbyt wielu. — Odwrócił się i ruszył przed siebie. — Na pomoc ojca również nie macie co liczyć.

   Anastazja wyjrzała przez okno. Ciemność pochłaniała miasteczko, ale po przejechanych paru metrach zaczęły rozjaśniać je światła lamp, pokazujące się dość rzadko. Dzięki wampirzemu wzroku była w stanie zobaczyć teren, w którym pociąg zaczynał się zatrzymywać. Był to stary, drewniany dworzec, który stwarzał wrażenie opuszczonego, a oświetlenie dodawało mu jeszcze większej grozy. Tabliczka z nazwą miejscowości, znajdująca się na budynku, była zniszczona i brudna, przez co nic nie można było z niej wyczytać.
   Odwróciła wzrok w stronę drzwi, gdy usłyszała, jak ktoś wchodzi do przedziału. Słyszała jego wolne kroki, jak gdyby doskonale wiedział, dokąd idzie i czego szuka. Granatowe oczy Anastazji stały się promienisto czerwone, niczym płomień świecący w ciemnościach, gdy dotarła do niej woń wilkołaka. Powoli powędrowała dłonią do przymocowanego do prawego uda sztyletu. Dotknęła opuszkami palców jego rękojeści i szybko podniosła się, chroniąc ciało płaszczem przed odłamkami szkła. Podniosła delikatnie wzrok i zauważyła znajdującego się w oknie wilkołaka, który przebijał ją swoim zimnym spojrzeniem. Opuściła powoli rękę, nie tracąc z nim kontaktu wzrokowego.
   — Kaspian.
   — Król ucieszy się na twój widok, tym bardziej, gdy cię do niego przyprowadzę. — Wszedł do środka, nie zwracając uwagi na znajdujące się na podłodze odłamki szkła — Poddaj się, i tak nie wygrasz. Jesteś sama, zdana na naszą łaskę.
   Kącik ust Anastazji drgnął w lekki uśmiech.
   — Wy to naprawdę żyjecie w obłokach, że jeszcze niczego się nie nauczyliście. — Poprawiła włosy. — Nie ważne, ilu was będzie, i tak nie licz na to, że się kiedykolwiek poddam. Tym bardziej takim jak ty. Twoje nie doczekanie, Kaspianie.
   — Pewna siebie, arogancka i jak zawsze diabelsko urocza. Gdybyś nie była wampirzycą, to nasza rozmowa wyglądałaby całkiem inaczej. Niestety dziś czeka cię tylko jedno. Śmierć!
   Wilkołak rzucił się na nią. Anastazja przeskoczyła nad nim i odbiła się od jego pleców, popychając go na drzwi. Huk! Zatrzymała się na podłodze i spojrzała za siebie. Kaspian oderwał głowę od drzwi i spojrzał na nią. Nic sobie nie zrobiła z jego przepełnionej gniewem miny. Odepchnął się i zaczął atakować Anastazję, która blokowała jego ataki, broniąc się przed jego ostrymi pazurami. Zamachnął się. Kucnęła i podcięła mu nogi. Huk! Przekręcił się i powalił ją na podłogę. Uderzyła głową w ścianę. Kaspian podniósł się i stanął przed nią. Spojrzała na niego swoim ledwo przytomnym wzrokiem. Podniósł ją za ubranie.
   — Gdzie twoja siła, Anastazjo?
   Na twarzy wampirzycy pojawił się sarkastyczny uśmiech.
   — W dupie, jak już tak bardzo chcesz wiedzieć.
   Kopnęła go z całej siły w brzuch, po czym przy pomocy rąk uwolniła się z jego uścisku. Podniosła głowę, zderzając się z jego wściekłym spojrzeniem. Włochate ręce trzymał wysoko nad głową, a dłonie miał zaciśnięte w pięść. Zamachnął się. Zamknęła oczy. Dźwięk ostrza uniósł się w powietrzu. Ryk! Poczuła świeży zapach krwi. Otworzyła niepewnie oczy. Ciało wilkołaka przebijał miecz, po którego ostrzu spływała gęsta, ciemna krew, której kilka kropel upadło na jej twarz. Wilkołak machnął ręką, odwracając się za siebie, a ubrany w długi, czarny płaszcz mężczyzna odsunął się, wyciągając jednocześnie mieć z jego ciała. Kaspian zawył z bólu.
   — Wybrałeś zły monet na atak, wilkołaku. — powiedział Natan. Uszykował się do zadania kolejnego ciosu. — Czas na twoją śmierć.
   — Wy nędzne wampiry... nie macie nawet pojęcia, co was czeka. Nie długo wszyscy zginiecie, a panowanie przypadnie nam, wilkołakom. Możecie mnie zabić, ale nie zabijecie całej naszej armii. Jest nas więcej, niż sobie wyobrażacie.
   — Za dużo gadasz.
   Pociąg ruszył.
   Natan zadał cios, lecz Kaspianowi udało się go zablokować ręką i od razu uderzył, wytrącając miecz z jego ręki. Kopnął wampira, który wyleciałam przez drzwi. Anastazja szybko chwyciła miecz i stanęła gotowa do ataku. Wilkołak odwrócił się w jej stronę. Powalił ją na podłogę z taką siłą, że przez chwilę nie mogła złapać oddechu. Kaspian przeskoczył nad nią i wskoczył na okno. Spojrzał za siebie. Światło odbiło się w lecącym w jego stronę ostrzu. Wyskoczył.
   Natan podszedł do Anastazji i kucnął przy niej.
   — Jak się czujesz? — spytał, pomagając jej powoli wstać. — Zaczynają być coraz bardziej niebezpieczni. Coraz silniejsi.
   — Minęło prawie sto lat, odkąd znikli z naszego życia, zostawiając po sobie jedynie wspomnienia i stare legendy. Ćwiczyli schowani z dala od wszystkich, szykując się do walki z nami, a my, myśląc, że nam nie zagrażają, przestaliśmy być czujni. Oni rośli w siłę, a my ją traciliśmy. Teraz przyjdzie ponieść nam tego przykre konsekwencje. — Spojrzała na okno. — Populacja wampirów jest zagrożona tak samo, jak życie śmiertelników.
   — Chodźmy do innego przedziału. Tutaj jest za dużo szkła i do tego ten przeciąg.
   — Racja. — Odwróciła się i spojrzała na Natana, który wziął swój miecz z podłogi i schował go. — Pomyśleć, że zamiast walczyć z wilkołakami, przyszło nam pilnować synów króla.
   — Po nim, któryś z nich obejmie władzę. Nie chcesz, chyba aby wampiry zostały bez władcy?
   — Może uda nam się nie dożyć nowego panowania. Grozi nam zagłada, a jak jeden z nich zasiądzie na tronie, to z pewnością po wampirach zostaną tylko wspomnienia. Nie wiem, co jest gorsze: nowy władca czy śmierć z rąk wilkołaków. Wynik i tak będzie ten sam.
   — Lubię, jak trzymasz wszystko na dystans, ale dlatego wysyła nas do nich.
   — Co za zaszczyt nas spotkał. Z dowódców staliśmy się niańkami. Nawet nie wiem, czy można to nazwać awansem — powiedziała z ironią.
   — Akurat ja jestem tylko twoim zastępcą.
   — Nie ułatwiasz. — Zmierzyła go przeszywającym wzrokiem. — Zdecydowanie nie ułatwiasz mi tego.

Komentarze