Lidia. Dziewczyna wampirów. Rozdział 1

  Część. Małe wprowadzenie i życzę miłego czytania rozdziału. ;)
  Lidia jest zwykłą dziewczyną, która musi żyć i mieszkać wśród wampirów. Otaczają ją wieczne sekrety, na które sama musi znaleźć odpowiedź. Tajemnicza przeszłość, która dawno temu została wymazana z jej pamięc, lecz z czasem zaczyna się budzić, ukazując całkiem inną prawdę od tej, którą jej wmawiali.
  Nie zdaje sobie sprawy z tego jaką moc w sobie skrywa i jak ważne jest jej krew dla wampirów i wilkołaków. Ile jej życie i śmierć znaczy dla równowagi jak i chaosu na świecie, który w jednej chwili może się diametralnie zmienić.


  Lidia zatrzymała się na chodniku, nie zwracając uwagi na mijających ją ludzi. Podniosła powoli głowę, zatrzymując wzrok na niebie, które stawało się coraz ciemniejsze, pomimo znajdujących się na nim ciepłych barw. Wiatr poruszył się, zagłuszając docierające do niej dźwięki i unosząc delikatnie jej długie, ciemne włosy.
   — Niedługo wyjdą — powiedziała pod nosem.
  Zamknęła na krótką chwilę oczy i spojrzała z lekkim zdziwieniem za siebie. Czuła jakby ktoś ją obserwował. Ruszyła do przodu wolnym krokiem, a serce zaczynało bić jej coraz mocniej. Starała się nie myśleć o strachu, który powoli zaczynał paraliżować jej ciało. Czuła jak zaczynała przyspieszać, ale nic nie mogła z tym zrobić. Mięśnie same jej się napinały. Schowała szybko dłonie w kieszenie rozpiętego płaszcza. Mijała ludzi, którzy szli, jakby nigdzie im się nie spieszyło, jakby nie byli świadomi tego, co się kryło w ciemnościach.
  Po nie długim czasie dotarła do swojego domu. Otworzyła metalową furtkę i odwróciła się na chwilę za siebie. Ostatnie promienie słońca przebijały się między domami. Rozejrzała się po ulicy. Ciemność coraz bardziej pochłaniała wszystkie zakamarki. Lampy zapaliły się. Weszła na podwórko i zamknęła za sobą furtkę. Ruszyła w stronę drzwi.
   — Witaj. Stęskniłaś się za nami?
   Lidia odwróciła się ze strachem w oczach. Furtka była uchylona. Przełknęła ślinę, a serce zaczęło bić jej jak oszalałe. Powoli zaczęła iść w stronę drzwi, ale tyłem. Po kilku krokach odwróciła się i od razu się zatrzymała. Zobaczyła go. Stał parę metrów od niej, schowany w cieniu domu. Czuła na sobie jego przeszywający wzrok, a jego oczy zmieniły kolor. Stały się czerwone. Zamarła ze strachu.
   — Chyba nie myślałaś, że uda ci się przed na nami uciec? — spytał ze spokojem wampir, który zaczął bawić się jej włosami. — Co?
   Odsunęła się szybko od niego, odwracając się w jego stronę. Na jego twarzy pojawiło się lekkie zdziwienie, które szybko zniknęło za malującym się lekkim uśmiechem. Uniósł rękę i złapał za kapelusz, jakby chciał go ściągnąć.
  — Myślałem, że ucieszy cię nasz widok. — Stanął do niej lekko bokiem i spojrzał na nią. — Och. Zawiodłem się na tobie.
  — Mógłbyś przestać! Denerwujesz mnie!
  Lidia spojrzała w bok z szeroko otwartymi oczami. Stał parę metrów od nich. Dokładnie widziała jego brązowo-czerwone włosy, których końce były jaśniejsze, jakby wypłowiały i jak zawsze stwarzały wrażenie nieuczesanych. Wzrokiem utkwiła na jego oczach, które nadal emitowały czerwonym kolorem.
   — O co ci chodzi braciszku? — Wzruszył ramionami Liam. Nie przejął się słowami brata. — Przecież nic złego nie robię. Tylko ze sobą rozmawiamy, czyż nie, Lidio?
  Zerknęła na niego. Widziała na jego twarzy rysującą się delikatnie przebiegłość.
   — Mój drogi braciszku, ona nie jest przecież twoją własnością — kontynuował. — Mam do niej takie samo prawo jak ty i każdy z naszych braci. Nie możesz mieć przecież jedzenia tylko dla siebie.
   — Ty mnie bardziej nie denerwuj! Zrozumiałeś?! — Złapał Liama za ubranie i przyciągnął bliżej siebie. Liam był niewiele niższy od Alana. — Za kogo ty się uważasz?! — Nie tracili ze sobą kontaktu wzrokowego.
   Patrzyła na nich z widocznym zakłopotaniem. Nie wiedziała, czy ma ich rozdzielić i uspokoić, czy pójść jak najszybciej do domu, zostawiając ich samych sobie. Nie zależnie czy mieszkała z nimi, czy też nie, przez cały czas nie dawali jej spokoju. Przychodzili do niej i nic nie mogła z tym zrobić. Tak naprawdę nie chciała nic z tym zrobić. Na jej nieszczęście nie byli jej obojętni. Przez ten cały czas, który z nimi mieszkała, zżyła się z nimi. Nie miała pojęcia czy to dobrze, czy też nie, ale traktowała ich jak swoją własną rodzinę, której nigdy nie miała. Za to oni traktowali ją jak jedzenie, którym dla nich niestety była. Tylko tyle w niej widzieli i to bolało ją najbardziej.
   — Za twojego brata bliźniaka — powiedział żartobliwym tonem, uśmiechając się przy tym.
   — Nie jesteś nawet wart mojego czasu — rzekł oschle Alan, puszczając Liama i odwracając głowę w drugą stronę.
   Lidię niepokoił fakt, że, od momentu, w którym opuściła ich dom, chłopacy coraz bardziej się ze sobą kłócili. Nie miała pojęcia, dlaczego tak się dzieje, ale także nie miała zamiaru ponownie o to pytać, ponieważ za każdym razem ją zbywali. Jak zawsze. Wiedziała, że mają przed nią dużo tajemnic. Westchnęła, a chłopacy spojrzeli się na nią z widocznym zastanowieniem.
   — Idę do domu, a wy róbcie, co chcecie — Odwróciła się i ruszyła w stronę domu.
   — Wracasz dzisiaj z nami — oznajmił Alan.
   Zatrzymała się. Zrobiło jej się słabo na samą myśl. Nie chciała tam wracać. Nie po tym, jak udało jej się od nich uwolnić. Od ich zębów, choć w jakiej cząstce siebie tęskniła za tym, jak wbijali je w jej ciało. Za tym uczuciem, jak wszystkie emocje z niej ulatywały. Stawała się pusta, jakby nic nigdy w niej nie istniało.
   Zacisnęła dłonie i lekko odwróciła się do nich.
   — Nie! Znajdźcie sobie kogoś innego do gryzienia. Ja już się na to nie pisze. Nigdy więcej.
   Odwróciła się i zbliżyła się do drzwi.
   — Jak zawsze nic nie rozumiesz. Nie jesteś tutaj bezpieczna.
   — Co mam rozumieć, skoro nic nigdy nie chcecie mi mówić!
   Chwyciła za klamkę i ozamarła. Drzwi były otwarte, a doskonale pamiętała jak je zamykała. Nikt poza nią nie miał klucza do domu. Pociągnęła delikatnie drzwi do siebie i spojrzała do środka. W jej stronę zaczął biec wilkołak. Zamarła. Alan złapał ją za rękę i pociągnął do siebie, zamykając w mocnym uścisku. Liam w tym czasie szybko zamknął drzwi i się od nich odsunął. HUK! Wilkołak wyrwał drzwi z futryny i spojrzał na nich swoimi zielonymi ślepiami, z których powodu Lidię ogarnął strach. Kiedyś już je widziała. Była wtedy bardzo mała. Zapadał wieczór, a ona bawiła się zabawkami w swoim pokoju. Poczuła na sobie czyjś wzrok. Rozejrzała się po pomieszczeniu i wtedy zobaczyła go. Mężczyznę, który stał przed jej drzwiami schowany w ciemności. Jedynie co widziała to jego zielone oczy.
   Wilkołak zawył.
   Bracia wymienili się porozumiewawczymi spojrzeniami. Wilkołak rzucił się na Alana i Lidię, lecz Liam stanął mu na drodze. Zablokował jego atak i odepchnął go.
   — Alan, pośpiesz się!
   — Co się dzieje? — spytała z zaniepokojeniem Lidia.
   — Nie spodoba ci się to.
   Nim się obejrzała, znajdowali się w parku, w którym często bywała, gdy jeszcze z nimi mieszkała. Alan powoli wypuścił ją z uścisku i od razu się od niego odsunęła. Widać było po nim, że mu się to nie spodobało, ale nie miał czasu na dyskusje. Musiał wracać do brata.
   — Zostań tutaj. Później po ciebie wrócę.
   — Co? - przerwał jej.
   — Masz tutaj być, jak wrócę! Nie jest to prośba!
   Zniknął.
   — Drań! Jak ja go nienawidzę! Czy on zawsze musi być tak denerwujący?!
   — Zawsze musicie być tak uciążliwy? — spytał tajemniczy głos. — Nigdzie nie można mieć chwili spokoju.

   Alan pojawił się na podwórku Lidii, na którym panowała niepokojąca go cisza. Rozejrzał się, szukając jakiegokolwiek śladu po Liamie i wilkołaku. Po nie długim czasie zatrzymał swój wzrok na kwitnącej jabłoni, pod którą zauważył leżącego brata. Próbował się podnieść, lecz zatrzymał się i spojrzał wprost na niego, a na jego twarzy pojawił się gniew. Alan podszedł do niego, a im był niego bliżej, tym bardziej wyczuwał unosząca się od niego woń krwi. Dopiero wtedy poczuł, jak skręca go w żołądku. Zaczął żałować, że nic dzisiaj nie zjadł .
   Zatrzymaj się i wyciągnął dłoń, którą Liam chwycił po krótkiej chwili wahania.
   — Później nie dałeś rady wrócić? — spytał z sarkazmem.
   Gdy skończył mówić, do uszu braci dotarło wyraźne warczenie. Alan odwrócił się powoli i zobaczył znajdującego się za sobą wilkołaka. Ich spojrzenia się spotkały. Alan w swoim życiu widział nie jednego wilkołaka, ale ten był inny. W jego oczach widział mrożący chłód, który paraliżował jego ciało. Skrzywił się lekko. Wilkołak pochylił lekko głowę i rzucił się na Alana, który odruchowo zaciągnął dłoń w pięść i wymierzył cios. Delikatna struga ognia rozświetliła ciemność, lecz po chwili zgasła, gdy wilkołak wbił kły w jego rękę, powalając go na ziemię. Podniósł szybko wzrok na Liama i odskoczył do tyłu, unikając jego ciosu.
   Wilkołak się lekko uśmiechnął.
   — Nie obronicie jej — przemówił. — Krew płynąca w jej ciele będzie nasza. Stanie się naszą siłą. Naszą mocą. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak szybko to nastąpi. Jak szybko ją stracicie.
   — Spróbuj ją dotknąć, a osobiście cię zabiję i wszystkich, którzy spróbują się do niej zbliżyć! — oznajmił Alan, podnosząc się.
   Zaśmiał się.
   —Jesteście za słabi, aby móc się równać z naszą siłą. Tytuł królewski wam tym razem nie pomoże. Nasza liczebność jest znacznie większa, niż sądzicie. — Zaczął się powoli cofać. — Dziś była tylko rozgrzewka. Następnym razem poleje się więcej krwi.
   Pobiegł do przodu, przeskakując nad Liamem i Alanem. Liam odwrócił się, aby zobaczyć, dokąd podążał. Zdążył zobaczyć, jak przeskakuje przez drewniany płot, za którym po chwili zniknął. Chciał za nim ruszyć, ale Alan powstrzymał go, zaciskając krwawiącą rękę na jego rękawie. Odwrócił głowę w jego stronę, zatrzymując na nim swój zdziwiony wzrok.
   — Musimy iść po Lidię.
   Przytaknął.

   Szen siedział w oknie, wpatrując się w znajdującą się na dworze ciemność, którą rozświetlał unoszący się na lekko zachmurzonym niebie jasny księżyc. Zamknął oczy i zsunął z głowy słuchawki, gdy przez uchylone okno dotarł do niego wraz z chłodnym wiatrem zapach wilkołaków. Nie był zbyt intensywny, co oznaczało, że musiały być gdzieś w pobliżu, lecz przez cały czas utrzymywały bezpieczną odległość.
   Na dźwięk wycia wilkołaków Szen założył z powrotem słuchawki na uszy.



   — Żałosne — mruknął pod nosem. — Zwierzęta kierujące się samymi instynktami. — Zamknął oczy, pozwalając muzyce oddalić go od rzeczywistości.

Komentarze